Skip to content

Czy drzewo pamięta mój dotyk?

Last updated on 14 maja 2025

Kładę dłoń na korze drzewa. Chropowata, popękana, cieplejsza niż powietrze wokół. Zapach żywicy miesza się z wilgocią ziemi. Światło przeciska się między liśćmi, tworząc na moich palcach mozaikę cieni. Czy to drzewo pamięta mój dotyk? Czy rozpoznaje mnie po odcisku palców, po rytmie oddechu, po zapachu skóry?

Pamiętam klon z dzieciństwa. Rósł na skraju lasu, niedaleko domu dziadków. Miał rozłożyste gałęzie i korę popękaną jak stara mapa. Wspinałem się na niego, przytulałem do pnia, szeptałem mu sekrety. Byłem pewien, że mnie słucha, że między nami istnieje więź przekraczająca granice gatunków. Drzewa miały twarze, rzeki głosy, chmury nastroje. Świat był żywy, świadomy, odpowiadający na moją obecność.

Kiedy to straciłem? W którym momencie drzewo przestało być przyjacielem, a stało się elementem krajobrazu, tłem, zasobem? Może wtedy, gdy nauczono mnie, że natura jest czymś odrębnym, czymś co należy badać, klasyfikować, wykorzystywać? A może wtedy, gdy dorosłość zmusiła mnie do patrzenia na świat przez pryzmat użyteczności?

Dotykam kory. Czuję pod palcami jej fakturę – mapę czasu zapisaną w słojach i bruzdach. I nagle, na moment, granica między mną a drzewem staje się mniej wyraźna. Nie jestem oddzielony od świata przyrody, ale stanowię jego integralną część. Wszystko w przyrodzie jest ze sobą połączone – ludzie, zwierzęta, rośliny, grzyby, bakterie, a nawet elementy nieożywione jak skały czy woda. Wszyscy jesteśmy uczestnikami tej samej sieci życia, gdzie każdy element wpływa na pozostałe.

Czy drzewo pamięta mój dotyk? Nie wiem. Ale wiem, że ja pamiętam dotyk drzewa. 

Stoję przy kasie w supermarkecie. Zapomniałem swojej płóciennej torby. „Poproszę reklamówkę” – mówię, a w moim głosie brzmi nuta wstydu. Kasjerka podaje mi plastikową torbę, a ja czuję się, jakbym właśnie kogoś zdradził. To irracjonalne. A jednak.

Wyrzucam śmieci, segreguję je sumiennie. Plastik do plastiku, szkło do szkła, papier do papieru. Ale czy to wystarczy? Czy moje indywidualne wybory mają jakiekolwiek znaczenie wobec ogromu katastrofy klimatycznej? Czy natura może mi „wybaczyć” moją codzienną zdradę?

To przypomina biblijny grzech pierworodny – ale nie wobec Boga, tylko wobec ziemi jako matki. Nasza relacja z naturą jest jak zerwany związek, który wymaga naprawy. Musimy przyjąć, że niektóre problemy ekologiczne są tak skomplikowane, że tradycyjne, proste rozwiązania nie wystarczą. Potrzebujemy nowego sposobu myślenia, który akceptuje złożoność i niepewność. W tym ujęciu każdy nasz wybór – od zakupów po transport – staje się decyzją moralną wpływającą na naszą planetę. Każdy wybór staje się dramatem. Intymnym dramatem, który rozgrywa się między mną a światem, który kocham, a który niszczę.

Moja wina jest podwójna – nie tylko uczestniczę w niszczeniu, ale też wiem, że uczestniczę. Świadomość czyni mnie odpowiedzialnym. Nie mogę już powiedzieć „nie wiedziałem”. Mogę tylko powiedzieć „wiedziałem, a mimo to…”. I w tym „mimo to” zawiera się cały ciężar mojej egzystencji w świecie, który umiera częściowo z mojej winy.

Wróciłem niedawno w miejsce, gdzie kiedyś stał las mojego dzieciństwa. Nie ma go już. Wycięto go, by zrobić miejsce dla nowego osiedla. Stałem wśród pniaków i zrytej ziemi. Milczenie było cięższe niż łzy. Ale i łzy w końcu przyszły.

Dlaczego płaczemy po zwierzętach, ale nie po topniejących lodowcach? Czy to kwestia skali, czy braku wyobraźni? A może to dlatego, że lodowiec jest dla nas abstrakcją, czymś, czego nigdy nie dotknęliśmy, nie poznaliśmy osobiście?

Jak opłakiwać coś, czego nawet nie widzimy w całości? Jak objąć żałobą proces tak rozległy jak wymieranie gatunków czy zmiana klimatu? 

A jednak płaczę po lesie, który zniknął. Po ptakach, których śpiewu już nie słyszę. Po czystym powietrzu, którego już nie wdycham. Moja żałoba jest lokalna, konkretna, osobista. Ale czy to nie jest właśnie sposób, w jaki doświadczamy hiperobiektów – zjawisk tak masywnie rozproszonych w czasie i przestrzeni, że przekraczają one ludzką zdolność percepcji i zrozumienia w całości? 

Żałoba po naturze nie jest czymś, co nasza kultura uznaje za normalne. Nie ma rytuałów dla opłakiwania wyciętego lasu, wyschniętej rzeki, wymarłego gatunku. Nie wiemy, jak przeżywać te straty, jak je przepracować, jak znaleźć dla nich miejsce w naszym emocjonalnym krajobrazie. A jednak czujemy je – głęboko, boleśnie, prawdziwie.

Wczoraj poszedłem nad rzekę. Tę samą, nad którą bawiłem się jako dziecko. Jest teraz zanieczyszczona, płytka, ledwo żywa. Usiadłem na brzegu i zapaliłem świecę. Nie dla Boga, ale dla rzeki. Dla jej zdrowia, dla jej przyszłości, dla wszystkich istot, które w niej żyją.

Nie wiem, czy rzeka tego chce. Ale ja potrzebuję gestu, który powie: „Jesteś mi bliska”.

Ekologia to nie kwestia faktów, ale sposobu bycia. To nie tylko wiedza o tym, jak funkcjonują ekosystemy, ale głębokie, egzystencjalne zrozumienie, że jestem częścią tych ekosystemów. Że moje istnienie jest splecione z istnieniem rzeki, drzewa, ptaka, bakterii w glebie.

Codzienne gesty stają się aktami etycznymi. Podlewam kwiaty nie tylko dlatego, że chcę, by były piękne, ale dlatego, że uznaje ich prawo do życia. Wybieram rower zamiast samochodu nie tylko dlatego, że to zdrowsze, ale dlatego, że to akt szacunku wobec powietrza, którym oddycham.

Rytuał nie zmienia rzeczywistości – nie oczyszcza rzeki, nie przywraca wymarłych gatunków. Ale zmienia mnie. Zmienia mój sposób bycia w świecie, mój sposób patrzenia na to, co nie-ludzkie. A może to jest początek – początek nowej etyki, nowej relacji z naturą, która nie będzie oparta na dominacji i eksploatacji, ale na szacunku i współistnieniu.

Leżę na trawie, patrzę w niebo. Chmury przesuwają się leniwie, formując kształty, które natychmiast interpretuję przez pryzmat ludzkich skojarzeń. Ta przypomina konia, tamta – twarz, jeszcze inna – drzewo. Antropomorfizuję niebo, bo nie potrafię inaczej.

Nagle czuję się obserwowany. Przez ptaka, który przysiadł na gałęzi nade mną? Przez chmurę, która rzuca na mnie cień? Przez bakterie w glebie pod moimi plecami? 

Czy natura patrzy na mnie jak na przechodnia, czy jak na intruza?

Czy mój kot myśli o mnie jak o drzewie – nieruchomym, przewidywalnym elemencie krajobrazu? Czy dla niego jestem częścią natury, czy czymś obcym? A może to ja jestem dla niego czymś tak rozległym i niepojętym, że może doświadczyć tylko fragmentów mojego istnienia?

Musimy wyjść poza antropocentryczny światopogląd i dostrzec, jak wszystko w ekologicznej sieci jest ze sobą połączone. To podważa nasz zwykły sposób oddzielania ludzi od natury i zachęca nas do przyjęcia bardziej inkluzywnego spojrzenia.

Jestem przez naturę obejmowany – przez powietrze, które wdycham, przez ziemię, która mnie podtrzymuje, przez słońce, które ogrzewa moją skórę. Ale czy jeszcze potrafię się odwzajemnić? Czy potrafię objąć naturę nie jako zasób do wykorzystania, ale jako partnera w istnieniu?

Dotyk był pierwszy. Przed słowem. Przed myślą. Był prawdą.

Kiedy dotykam drzewa, nie ma między nami pośredników – żadnych słów, pojęć, teorii. Jest tylko moja dłoń i jego kora. Moje ciepło w jego zimnie. Mój puls w jego nieruchomości.

W dotyku jest coś, co przekracza granice gatunków, co łączy nas z tym, co nie-ludzkie. Może dlatego dzieci tak instynktownie dotykają wszystkiego – kamieni, liści, zwierząt, wody. Wiedzą, że to jest sposób na poznanie świata, na nawiązanie z nim kontaktu, na stanie się jego częścią.

Jako dorośli tracimy tę wiedzę. Zamykamy się w świecie pojęć, abstrakcji, teorii. Zapominamy, jak to jest dotykać i być dotykanym. Zapominamy, że jesteśmy ciałem, że jesteśmy materią, że jesteśmy częścią materialnego świata.

Może to dlatego wszystko wokół wydaje się nam teraz obce. Bo przestaliśmy pamiętać, jak to jest być gościem, nie właścicielem.

Może właśnie dlatego traktujemy naturę jak coś z zewnątrz – coś, co można ujarzmić, wyciąć, zużyć. Jakbyśmy nigdy nie czuli jej pod palcami.

Leżę. Ziemia mnie unosi. Oddycham – a może to ona oddycha przeze mnie? I na moment, tylko na moment, przestaję być człowiekiem patrzącym na naturę. Staję się częścią natury patrzącą na siebie.

Z tkliwością przytulam się do drzewa.  Na jego korze wciąż jeszcze na szczęście wibruje mój cień. 

Published inesejsłowem mówionymsłowem pisanym