Last updated on 25 lipca 2025
Stacja benzynowa na trasie S8, świt. Siedzę przy plastikowym stoliku z kubkiem czarnej kawy, która już dawno przestała być gorąca. Ledowe światło rozlewa się po rozmokłym asfalcie, wyciągając cienie spod nóg kierowców i samochodów, jakby próbowało je schwytać i zatrzymać na zawsze. Automat do kawy warczy, jakby sprzeciwiał się własnemu istnieniu – ten dźwięk jest bardziej obecny niż rozmowa dwóch kierowców w tle, ich słowa zlewają się z wiatrem i zapachem diesla, tworzą symfonię przejściowości. Nie czekam na nikogo. Obserwuję ludzi, których moralność kończy się na zapłaceniu za hot-doga, a sumienie mieści się w portfelu.
Zauważyłem go, bo jako jedyny nie udawał, że nie istnieje. Starszy mężczyzna w brudnej kurtce podchodzi do śmietnika i wyciąga z niego kubek z niedopitą kawą. Nikt nie reaguje. Ja też nie. Nie czuję współczucia – czuję zawstydzenie. Nie tym człowiekiem, ale własną biernością. Moja moralność jest jak termofor na zimnym karku rzeczywistości – nie leczy, tylko koi sumienie. Ten obraz zostanie ze mną dłużej niż zapach benzyny na dłoniach, wżera się w pamięć jak plama, której nie da się wyprać.
Nie zrobiłem nic. A przecież to właśnie nic – czasem boli najbardziej.
Stacja to miejsce przejściowe, wszystko tutaj jest jednorazowe, wymienne, schematyczne. Czy etyka ma sens, gdy nikt nie zostaje na dłużej? Czy dobro jest możliwe bez świadka? Próbuję sobie wyobrazić gest, który nie potrzebuje widowni, nie czeka na potwierdzenie, nie liczy na nagrodę. Czy dobro jest jeszcze dobrem, jeśli nikt go nie widzi? Nietzsche pisał o moralności niewolników – czy dzisiejsza etyka to już tylko higiena społeczna, zestaw odruchów, które mają chronić nas przed wstydem, a nie przed złem?
Myślę o tym mężczyźnie przy śmietniku. O jego dłoniach, które drżały nie z zimna, ale z upokorzenia. O jego oczach, które nie szukały litości, tylko niewidzialności. Czy gdybym podszedł, podał mu pieniądze na kawę, byłby to gest dobra, czy może tylko próba uspokojenia własnego sumienia? Czy pomagamy innym, czy sobie? Te pytania krążą we mnie jak satelity wokół planety, nigdy nie lądujące, ale zawsze obecne.
Zapach kawy miesza się z zapachem paliwa, tworząc mieszankę, która jest esencją tego miejsca – przejścia, pośpiechu, tymczasowości. Ludzie mijają się, nie patrząc sobie w oczy, każdy zamknięty w kokonie własnych spraw. To tutaj, w tej przestrzeni między, “gdzie wszystko jest możliwe” i “nic nie ma znaczenia”, pojawia się pytanie: czy moralność to luksus tych, którzy mają czas się zatrzymać?
Przypomina mi się historia, którą usłyszałem w małym miasteczku nad morzem. Starszy mężczyzna, emerytowany nauczyciel, codziennie o świcie spaceruje po plaży i zbiera śmieci wyrzucone przez fale. Nikt go o to nie prosił, nikt mu za to nie płaci. Turyści mijają go obojętnie, miejscowi wzruszają ramionami – „co za dziwak”. A on zbiera dalej: plastikowe butelki, puszki, kawałki sieci rybackich. Jego dom jest pełen worków z segregowanymi odpadkami, które potem odwozi do punktu zbiórki.
Gdy ktoś go zapytał, dlaczego to robi, odpowiedział: „Bo morze nie ma głosu, żeby poprosić o pomoc”. Ten człowiek nie szuka rozgłosu, nie zakłada fundacji, nie pisze o tym w mediach społecznościowych. Po prostu każdego ranka wychodzi na plażę i czyni ją odrobinę czystszą. Może dobro to nie wielkie gesty, ale małe akty nieposłuszeństwa wobec obojętności.
Może sumienie nie mówi ci, którędy – mówi ci tylko, kiedy się boisz skręcić. Ten człowiek na plaży nie boi się wyglądać dziwnie w oczach innych. Nie boi się, że jego gest jest za mały, żeby coś zmienić. Po prostu robi to, co uważa za słuszne, nawet gdy nikt nie patrzy, nikt nie docenia, nikt nie rozumie.
To właśnie w tych cichych gestach, w tej niewidzialności, kryje się prawdziwa siła etyki. Może najważniejsze czyny to te, które nikt nie zobaczy, nie doceni, nie nagrodzi. Może dobro, które potrzebuje świadków, nie jest już dobrem, ale spektaklem. Ten mężczyzna z plażą nie szuka aplauzu – szuka prawdy, która nie zmieści się w żadnej ramce przyzwoitości. Jego gest to nie naiwność, to manifest przeciwko światu, który woli nie widzieć tego, co niewygodne.
Może sumienie to nie przewodnik, który wskazuje drogę, tylko alarm, który wyje, gdy próbujesz uciec przed samym sobą.
Nie pytam, co zrobiłby Jezus. Pytam, co zrobiłby ktoś, kto nie chce się wstydzić, że żył.
Świt na stacji benzynowej to czas, kiedy łatwiej usłyszeć własne myśli. Wspominam, jak będąc nastolatkiem, ukradłem batonika na takiej stacji. Pamiętam zapach i smak czekolady, który był słodszy niż zwykle – może dlatego, że był skradziony. Pamiętam irracjonalny lęk, że ktoś mnie zobaczy, i jednocześnie poczucie triumfu, że się udało. A potem wstyd, który przyszedł nie od razu, ale po latach, gdy zrozumiałem, że to nie był akt buntu, ale zwykła kradzież.
To był tylko batonik. Ale to był mój pierwszy grzech.
Po latach wróciłem i zostawiłem 10 zł na ladzie, nie tłumacząc się. Kasjerka zapytała: „To za co?” – odpowiedziałem: „Za coś, co było, ale nie znikło.” Patrzyła na mnie jak na wariata, ale wzięła pieniądze. Moralność nie jest wymazaniem winy, jest próbą zamknięcia pętli, która nigdy się nie domyka. Jest próbą naprawienia tego, co nie da się naprawić, ale co wciąż boli.
Czy można ukradkiem oddać dług? Czy można przeprosić kogoś, kto nie wie, że został skrzywdzony? Te pytania nie mają prostych odpowiedzi, ale samo ich zadawanie coś zmienia. Może nie w świecie, ale w nas.
Mit o Hermesie, bogu złodziei i podróżnych, wraca do mnie jak refren. To on ukradł bydło Apollinowi, ale też wynalazł lirę. Czy moralność nie rodzi się z przekroczeń, a nie z posłuszeństwa? Czy nie jest tak, że tylko ten, kto złamał reguły, może naprawdę zrozumieć ich sens? Hermes był bogiem granic i ich przekraczania – może właśnie dlatego stał się przewodnikiem dusz. Może tylko ten, kto zna smak winy, może prowadzić innych do odkupienia.
Dotykam palcem kubka – stygnie. Jakby kawa wiedziała więcej o czasie niż ja o sobie.
Każdy niesie w sobie jakąś tajemnicę, jakiś grzech, jakąś niespłaconą pożyczkę wobec świata. Może właśnie dlatego unikamy wzroku – nie z obojętności, ale z lęku przed rozpoznaniem. Bo gdybyśmy naprawdę spojrzeli sobie w oczy, zobaczylibyśmy w nich własne winy.
Moralność przy dystrybutorze sumienia jest jak fotografia Chrisa Killipa z cyklu „In Flagrante” – dokumentacja ludzi bez głosu, bez obrony, a może też: bez winy. Killip fotografował społeczności, których historia nie zapisała, ludzi wymazanych z oficjalnych narracji. Jego zdjęcia są jak cichy protest przeciwko systemowi, który uznaje ludzkie życie za wymienne, jednorazowe. Ale czy moralność, która nie zostawia śladu, w ogóle istnieje?
Niektórzy ludzie rzucają się w płomienie, po to, aby ktoś im klaskał. A niektórzy gaszą pożar, zanim ktokolwiek go zauważy. Ci drudzy rzadko mają pomniki.
Może właśnie w tej niewidzialności, w tej cichości, kryje się prawdziwa siła etyki. Może najważniejsze gesty to te, których nikt nie zobaczy, nie doceni, nie nagrodzi. Może dobro, które potrzebuje świadków, nie jest już dobrem, ale jedynie spektaklem.
Kawa stygnie, ale nie mogę się zmusić, żeby ją dopić. Ma smak rozczarowania – nie dlatego, że jest zła, ale dlatego, że nie spełnia obietnicy. Jak większość rzeczy w życiu. Obiecujemy sobie, że będziemy lepsi, że następnym razem zareagujemy, że nie przejdziemy obojętnie obok cudzego cierpienia. A potem przychodzi kolejna sytuacja i znów stoimy sparaliżowani, znów wybieramy wygodę zamiast odwagi.
Czy jestem dobrym człowiekiem? To pytanie nie ma sensu. Jestem człowiekiem, który czasem postępuje dobrze, a czasem źle. Który czasem pomaga, a czasem przechodzi obojętnie. Który nosi w sobie zarówno Hermesa, jak i Apollina – złodzieja i boga światła. Może właśnie w tej dwoistości, w tym napięciu między tym, kim jestem, a tym, kim chciałbym być, rodzi się coś, co można nazwać moralnością.
Słońce wschodzi. Widać je przez ogromną szybę. Cała stacja zdaje się być jedną, wielką szybą. Słonce nie ociepla, przesiane przez brudną taflę wydaje się blade, pozbawione mocy. Może moralność nie jest ani dobra, ani zła. Może po prostu jest jak droga – nie pyta, dokąd, tylko czy ruszysz? Ale czy ruszę? Czy następnym razem będę miał odwagę podejść, zapytać, pomóc? Czy nauczę się żyć z tym, że nie zawsze będę bohaterem własnej opowieści? Czy pogodzę się z tym, że czasem będę tylko obserwatorem, świadkiem, kimś, kto stoi z boku i patrzy?
Nie podszedłem. Nie dlatego, że nie mogłem. Bo nie chciałem.
Ta prawda boli bardziej niż wszystkie filozoficzne rozważania. Nie była to niemożność – była to decyzja. Decyzja o pozostaniu w bezpiecznej odległości, o nienarażaniu się na niewygodę, na ryzyko, na możliwość odrzucenia. Była to decyzja o wybraniu własnego komfortu ponad cudzą potrzebę.
Może w ogóle nie chodzi o to, by być dobrym. Może wystarczy nie być dupkiem tam, gdzie nikt nie patrzy. To i tak więcej niż robi większość.
A może moralność nie ma twarzy, ale czuć ją, jak sól po łzach – gdy płacz już ustał, a na policzkach krystalizuje się to, czego nie da się zmyć?
Silnik odpala bez wahania. Tylko ja się jeszcze waham. Waham się między tym, kim jestem, a tym, kim powinienem być. Między wygodą obojętności a trudnością zaangażowania. Między bezpieczną odległością a ryzykowną bliskością. Czy w tym wahaniu, w tej niepewności, kryje się nasze człowieczeństwo. Może nie chodzi o to, żeby być pewnym swoich wyborów, ale o to, żeby nigdy nie przestać się wahać, nigdy nie przestać pytać, nigdy nie przestać szukać. Może moralność to nie zestaw reguł, ale proces – ciągłe balansowanie między tym, co łatwe, a tym, co słuszne.
Odjeżdżam, ale obraz mężczyzny przy śmietniku zostaje. Zostaje jak zadra w sumieniu, jak pytanie bez odpowiedzi, jak przypomnienie o tym, że świat jest pełen ludzi, których nie widzimy, choć są tuż obok. Włączam muzykę w radiu, szukając dźwięku, który zagłuszy pytania. Ale one przebijają się przez każdą melodię. Może liczy się nie to, co rozstrzygnęliśmy, ale to, z czym wciąż się zmagamy. Nie pewność siebie, ale lęk przed własną słabością. Nie sumienie uspokojone, ale to, które budzi nas o trzeciej nad ranem.
Bo może sumienie nie po to jest, żeby nas uspokajać, ale żeby właśnie nas budzić. Żeby nie pozwalać nam zasnąć w wygodzie obojętności. Żeby przypominać, że każdy dzień to nowa szansa na bycie lepszym, a każda stacja benzynowa to miejsce, gdzie możemy zatrzymać się i zapytać: czy jestem tym, kim chcę być, gdy nikt nie patrzy? Czy moja moralność to coś więcej niż strach przed konsekwencjami? Czy potrafię spojrzeć w lustro i nie odwrócić wzroku?

Be First to Comment