Skip to content

Pies Pawłowa

Kiedy wokół mnie zapadła cisza, uderzyło mnie to mocniej niż tysiąc powiadomień z telefonu. W tej ciszy zrozumiałem prostą prawdę – dopóki sam nie wybiorę swojej drogi, będę tylko podążał ścieżkami wytyczonymi przez innych.

Przymykam powieki. Bardzo wyraźnie go widzę. Psa z eksperymentów Pawłowa – siedzi sam w pustym laboratorium. Nikt już nie wciska dzwonka, nikt nie przynosi jedzenia, a on wciąż czeka. Nie ślini się, bo brakuje bodźca, ale jego oczy uparcie wpatrują się w miejsce, gdzie kiedyś pojawiał się człowiek z miską. Ten pies to my wszyscy — uzależnieni od cudzej reakcji, niezdolni do działania bez zewnętrznej zachęty.

To nie metafora, to stan ducha. Przyglądam się sobie z niepokojem. Ile razy dziś sprawdziłem telefon? Ile razy odświeżyłem pocztę, czekając na odpowiedź, która nada sens mojej pracy? A jeśli dziś nie klikną, to czy jutro wstanę z łóżka? A jeśli nikt nie zauważy tego co stworzyłem, to czy naprawdę istnieję?

Patrzę na szklankę herbaty na stole. Zimna, z rdzawym osadem na ściankach. Ktoś ją zaparzył, może nawet wziął łyk, ale potem zostawił. To zupełnie jak nasze działania, które wykonujemy automatycznie, bez przekonania, z przyzwyczajenia – w sumie ani dla siebie, ani dla innych, właściwie nie wiadomo dla kogo.

Czuję, jak na moją twarz wstępuje rumieniec wstydu, choć jednocześnie uśmiecham się do siebie z ironią. Wstydzę się, bo właśnie przyłapałem się na tym, że znowu sprawdzam telefon, czekając na reakcje innych. Mimo, iż doskonale wiem, że to uzależnienie od cudzej aprobaty jest pułapką. I będąc tą wiedzą ubogacony, wciąż na nowo w tę pułapkę wpadam. Bo moje palce same wędrują do kieszeni, wyciągają telefon, sprawdzają, czy ktoś zareagował, czy to, co napisałem, zostało dostrzeżone, czy moje istnienie zostało potwierdzone?

Marchewka zawieszona przed nosem osła nie jest narzędziem jego wolności, lecz metodą kontroli. A jednak tak wielu z nas dobrowolnie zakłada uprząż, byle tylko poczuć smak nagrody. Nagrody, która nigdy nie nasyca, bo jej istotą jest to, że zawsze znajduje się o krok przed nami. Zawsze poza zasięgiem.

Dziś rano napisałem wiersz i go skasowałem. Bo nie był dobry. Bo nikt go nie przeczyta. Bo nikt nie powie, że to wartościowe. Bo nie powiedziałem tego sobie sam.

Kiedyś butelka była moją marchewką. Potem papieros. Wstawałem rano i pierwsza myśl – zapalić. Ostatnia przed snem – jeszcze jeden łyk. Między nimi cały dzień uzależniony od reakcji, od chemicznego dzwonka, który uruchamiał we mnie śliniącego się psa. 

Pamiętam ten moment, gdy zrozumiałem, że moje „chcę” nie jest już moje. Że należy do rytuału, do oczekiwania na nagrodę. Że moje pragnienia są tylko echem dzwonka, który ktoś gdzieś uruchomił.

Teraz, gdy patrzę na ludzi wpatrzonych w ekrany, widzę to samo – ten sam głód, to samo oczekiwanie, tę samą bezradność wobec własnych odruchów. I niewesoła myśl zaczyna pączkować w mojej głowie: choć dzwonek się zmienił, to pies pozostał ten sam.

Przypomniałem sobie słynne rozważania Norwida o tym, że forma bez treści jest pusta. Poeta pisał o sztuce, ale dziś widzę to w naszym codziennym życiu. Staliśmy się mistrzami formy bez treści – ważniejsza jest reakcja na nasze działanie niż samo działanie. Nie pytamy już „czy to, co robię, ma wartość?”, ale „czy dostanę za to lajki?”. Nie liczy się treść naszej pracy, tylko to, jak oceni ją szef, znajomi czy algorytm w mediach społecznościowych. Forma reakcji zastąpiła treść działania.

Śniło mi się niedawno, że świat nagle zamilkł. Zniknęły wszystkie dźwięki, ucichły powiadomienia. Ludzie byli jak litery bez słów — pozbawieni możliwości komunikacji, którą znali. W tej martwej ciszy zrozumiałem coś ważnego o sobie — że jestem jak niezapisana kartka, czekająca na cudze słowa. A to z kolei skłoniło mnie do refleksji, że gdy wszystko, co robimy, wymaga cudzej reakcji, to nasze działania przestają być działaniami prawdziwymi. Stają się jedynie żebraniem o uwagę, o potwierdzenie, o uznanie.

Problem nie leży w samej nagrodzie, którą otrzymujemy za nasze działania. Problem tkwi głębiej — zapomnieliśmy, jak to jest chcieć czegoś dla samego pragnienia, a nie dla poklasku. Zatraciliśmy smak własnych, niepodszeptywanych przez nikogo myśli.

Historia pokazuje, że największe dzieła powstawały w ciszy, z dala od poklasku i natychmiastowych reakcji. Ale w dzisiejszym świecie cisza nie istnieje w cyfrowym słowniku — nie ma dla niej ikony, nie można jej polubić ani udostępnić. Dlatego stała się nieobecna, choć paradoksalnie — najbardziej potrzebna.

Przypominam sobie scenę z biura, w którym kiedyś pracowałem. Młody człowiek, zawsze pierwszy do wyjścia, nagle zostaje po godzinach. Co się stało? Dostał maila z pochwałą od szefa. To wystarczyło, by po raz pierwszy od tygodni został dłużej, by włożył w pracę coś więcej niż minimum. Ale po kilku tygodniach, gdy pochwały nie nadchodziły, znów wszystko zgasło. Wrócił do rutyny, do minimum. 

Czy naprawdę potrzebujemy dopalacza, by być sobą? 

Czy Syzyf nie pcha już kamienia, bo taki jest jego los, ale pcha go, bo zbiera punkty lojalnościowe? Bo ktoś polajkował jego wysiłek? Bo dostał odznakę „Najlepszy Pchacz Kamieni Miesiąca”?

I tak właśnie mit egzystencjalny zamienia się w korporacyjną grywalizację.

Smak potu na wargach. Ciężar kamienia na barkach. Chropowatość skały pod palcami. – wszystko to znika, gdy skupiamy się tylko na tym, czy ktoś nas obserwuje. 

Niech będzie pochwalona cisza, która nie potrzebuje być słyszana.

Niech będzie pochwalony gest, którego nikt nie widział.

Niech będzie pochwalona myśl, która nie stała się słowem.

Amen.

Za oknem ptak siada na gałęzi. Nie patrzy w moją stronę, nie czeka na oklaski. Po prostu jest – kompletny w swoim istnieniu, doskonały w swojej obojętności na moje spojrzenie. Jego obecność nie domaga się potwierdzenia. Jest jak kamień rzucony w wodę – tworzy kręgi, choć nikt ich nie liczy.

W japońskiej tradycji istnieje pojęcie „okuden” – wiedzy ukrytej, niepokazanej, przekazywanej tylko najlepszym uczniom. Ale istotą okuden nie jest sekret dla sekretu. To wiedza, którą praktykuje się nie dla efektu, nie dla poklasku, ale dla wewnętrznej spójności. 

Średniowieczni artyści, których prace zdobiły katedry, często pozostawali anonimowi. Rzeźbili najdrobniejsze detale na szczytach wież, gdzie ludzkie oko nie mogło ich dostrzec. Dla kogo to robili? 

Dotykam palcami kamiennej rozety w katedrze. Czuję pod opuszkami pracę dłoni, które dawno obróciły się w proch. Nie znamy ich imion. Nie wiemy, jak wyglądali. A jednak ich dzieło trwa. Bez lajków. Bez komentarzy. Bez gwiazdek w recenzjach.

Czy potrafimy żyć tak, jakby nikt nie patrzył – nawet my sami? 

Czy umiemy działać z wewnętrznej potrzeby, a nie dla zewnętrznej nagrody? 

Czy potrafimy tworzyć, nie sprawdzając co chwilę, ile osób to doceniło?

Drogi Ja,

Kiedy to czytasz, pewnie znów czekasz na jakieś potwierdzenie. Na znak, że to, co robisz, ma sens. Ale pomyśl – gdyby wszyscy zniknęli, gdyby nie było już nikogo, kto mógłby kliknąć, polubić, skomentować – czy nadal byś to robił? Jeśli tak, to jesteś wolny. Jeśli nie – to może czas się uwolnić?

z poważaniem Ja

Pamiętam dzień, gdy przestałem pić. Nie było fajerwerków, nie było wielkiego przełomu. Po prostu pewnego ranka nie sięgnąłem po butelkę. I następnego też nie. Najtrudniejsze nie było samo niepicie, ale nauczenie się życia bez oczekiwania na tę konkretną reakcję, na ten chemiczny dzwonek, który przez lata nadawał rytm moim dniom.

Podobnie było z papierosami. Nie tęskniłem za nikotyną – tęskniłem za rytuałem, za momentem zawieszenia, za tą małą nagrodą, którą sam sobie dawałem co godzinę. Za poczuciem, że coś mi się należy, że na coś zasłużyłem.

Teraz widzę, jak ten sam mechanizm działa w świecie cyfrowych bodźców. Nie chodzi o same powiadomienia – chodzi o to, co one symbolizują. O potwierdzenie, że istniejemy. Że ktoś nas widzi. Że nasze działania mają sens.

Pies Pawłowa już się nie ślini. Przestał słyszeć dzwonek. Wreszcie może naprawdę poczuć smak – nie tylko nawyk. 

Może i my możemy się tego nauczyć? Może możemy przypomnieć sobie, jak to jest działać bez oczekiwania na reakcję. Jak to jest być wolnym nie od zewnętrznych ograniczeń, ale od wewnętrznej potrzeby potwierdzenia.

Cisza nie potrzebuje dowodu. 

Ona nie błyska. 

Nie miga. 

Nie pcha się na ekran. 

A jednak to ona wie wszystko.

Published inesejsłowem mówionymsłowem pisanym